358316
Przebadanych serc
Aktualności

„Ciśnienie na Życie” na najwyższym szczycie Europy – relacja z wyprawy

„Ciśnienie na Życie” na Zabrzańskim Tygodniu Zdrowego Serca
Kinga Gac i Jarosław Czech, śmiałkowie którym kampania „Ciśnienie na Życie” kibicowała w trakcie przygotowań i towarzyszyła podczas wyprawy na Mont Blanc.

Miesiące przygotowań i wyczerpujących treningów, godziny spędzone na ćwiczeniu umiejętności alpinistycznych na najtrudniejszych polskich szlakach górskich. Wszystko to, aby osiągnąć wyznaczony sobie cel: zdobycie Mont Blanc – najwyższego szczytu Alp. Kinga Gac i Jarosław Czech, śmiałkowie którym kampania „Ciśnienie na Życie” kibicowała w trakcie przygotowań i towarzyszyła podczas wyprawy, spełnili swoje marzenie.

Góry towarzyszą im od lat. Jak mówią, po każdej górskiej wyprawie czują coraz większe „Ciśnienie na Życie”. Po każdej przygodzie zawsze poszukiwałem następnego wyzwania. W zeszłym roku uczestniczyliśmy z Kingą w wyprawie na Via Ferraty we Włoskie Dolomity. Od tej chwili myśleliśmy już tylko o tym, co dalej i gdzie iść wyżej. O tym, jak mimo wszelkich trudności podczas wejścia na Mont Blanc udało im się zdobyć wierzchołek, opowiadają Kinga Gac i Jarosław Czech.

Wspinaczka na „jeszcze wyższy” szczyt rozpoczęła się 30 czerwca około południa. Aby zaoszczędzić kilka popołudniowych godzin żmudnego, nudnego podejścia pod masyw górski, zdecydowaliśmy się skorzystać z Tramway du Mont Blanc czyli kolejki, która nieprzerwanie od 1907 roku wwozi turystów na wysokość 2 372 m n.p.m. Z końcowej stacji kolejki skierowaliśmy się w kierunku szczytu Tete Rousse (3 167 m n.p.m.). Podeszliśmy ten odcinek w podręcznikowym czasie 3 h i w ostatnich promieniach zachodzącego słońca rozbiliśmy nasz dwuosobowy „hotel”. Ciepły posiłek, który zjedliśmy po kilku godzinach marszu z ponad dwudziestokilogramowymi plecakami, smakował nieziemsko.

Głównym zadaniem na drugi dzień zdobywania Alp była aklimatyzacja. O ile można znieść lekkie otępienie spowodowane niskim poziomem tlenu, o tyle poważniejszych objawów choroby wysokościowej nie można bagatelizować. Zdecydowaliśmy się na aklimatyzację podczas wejścia. Najlepszym rozwiązaniem jest w takiej sytuacji podejście nieco wyżej a następnie powrót na nocleg i ponowne wejście następnego dnia. Z okolicy schroniska Tete Rousse podeszliśmy do schroniska Gouter na wysokości 3 835 m n.p.m., co zajęło nam ok. 3,5 h. Warto wspomnieć o jednym z ciekawszych pod względem ilości wydzielanej adrenaliny odcinków trasy nazywanym Kuluarem Rolling Stones lub nieco bardziej obrazowo Kuluarem Śmierci. Jest to ok. 50 metrowy trawers. W czasie jego pokonywania, należy liczyć się ze sporą liczbą spadających kamieni wielkości od pudełka zapałek do mniej więcej telewizora. Tu serce zawsze bije szybciej. Samo schronisko jest w pewnym sensie przełomowym odcinkiem trasy, ponieważ z dołu jest ono najwyższym widocznym punktem góry. Dopiero po osiągnieciu Goutera widoczna jest dalsza, lecz wciąż niepełna część wycieczki.

Po spędzeniu kilku godzin w schronisku, nabraliśmy chęci i werwy do drogi powrotnej. Nieprzypadkowo mówi się, że zejście jest trudniejsze niż podejście. Ubezpieczana w kilku miejscach stalową liną trasa ma jednak pewną zaletę. Otóż cały czas widać pole namiotowe, a kojący widok rosnącego w oczach namiotu zawierającego ciepły śpiwór i jedzenie łagodzi nawet lęk przed wspomnianym kuluarem. Tego dnia zapracowaliśmy solidnie na porcję liofilizatu o delikatnym posmaku spaghetti bolognese, a prawie 10 h snu pokazało nam, jak bardzo zmęczył nas drugi dzień wyprawy. Trzeci dzień to ponowne podejście do schroniska Gouter. Nocleg w schronisku jest obligatoryjny ponieważ od czasu oddania do użytku nowego schroniska jakiekolwiek biwakowanie jest zabronione pod karą od 1 200 do 6 000 euro. Jakby tego było mało, około godziny 2 większość gości rusza na trasę fundując reszcie pobudkę jest o 1 w nocy.

Pierwsza część drogi to żmudne zdobywanie wysokości w zupełnej ciemności. Jak okiem sięgnąć dookoła widać jedynie światła latarek czołowych. Świt zastał nas na wysokości ok. 4 362 m n.p.m., gdzie zlokalizowany jest schron Vallot. Ten metalowy barak to ostatnie schronienie na trasie, traktowane często jako miejsce odpoczynku i posiłku przed dalszym zdobywaniem szczytu. Nam niestety postój odrobinę się przedłużył, ponieważ właśnie tu zaczęłam odczuwać silny ból głowy i nudności. Zaczęliśmy myśleć o powrocie, ale po chwili zastanowienia postanowiliśmy kontynuować podejście. Kiedy jakieś 200 m wyżej do objawów doszły jeszcze wymioty. Jarek chciał wracać. Ja jednak nie wyobrażam sobie, że 200 m przed szczytem zrezygnuję. Po dłuższej chwili odpoczynku postanowiłam, że nie odpuszczę…

Wierzchołek osiągnęliśmy 3 lipca około godziny 8.30. Świadomość, że wszystko dookoła jest niżej nas dodawała skrzydeł i poprawiała humor. Zejście granią było od strony psychologicznej jeszcze większym wyzwaniem niż wejście. Szczęśliwie nie spotkały nas krytyczne sytuacje i po 4 godzinach zeszliśmy najpierw do schroniska Gouter, a po kolejnych 4 godzinach do położonego prawie 1 600 m niżej schroniska Tete Rousse. Ostatni nocleg upłynął już w pełni relaksu i odpoczynku ze świadomością wykonania planu w 100 procentach.

Po zdobyciu szczytu i bezpiecznym zejściu turnią czuliśmy, że „możemy wszystko”. Byliśmy z siebie ogromnie dumni – udało nam się wejść na osławiony Mont Blanc pomimo trudności.

Powrót do listy

Pierwsza pomoc w zawale

W przypadku podejrzenia zawału serca lub jego pierwszych objawów należy natychmiast wezwać pogotowie pod numerem 999 lub 112 i, jeśli dyspozytor zaleci, przyjąć jednorazowo 300 mg kwasu acetylosalicylowego. Pierwsza pomoc w zawale serca to przede wszystkim wyścig z czasem.

Czytaj więcej

Zawał serca

Zawał to nieodwracalne uszkodzenie fragmentu mięśnia sercowego. Zazwyczaj wynika ono z niedokrwienia, w konsekwencji nagłego zamknięcia tętnicy. Tylko szybka i właściwa reakcja pozwolą zminimalizować konsekwencje zawału.

Czytaj więcej